KSIĘGI STARSZYCH BOGÓW – WOLUMIN 12
Większość antologii boryka się z jednym zasadniczym problemem – nierównym poziomem znajdujących się w środku treści. Bardzo ciężko skompletować w jednym miejscu teksty pisane przez pisarzy o takim samym poziomie doświadczenia literackiego, podobnym stylu czy wreszcie wrażliwości. Istotne jest również to, w jaki sposób autorzy takiej antologii podejdą do postawionego przed nimi zagadnienia. Z doświadczenia wiem, że często to, co proponuje twórca antologii jako temat naczelny, spotyka się z wielce różnorodnym, bardzo zaskakującym podejściem osób piszących. Takie indywidualne podejście samo w sobie nie stanowi w żadnym wypadku problemu, a nawet potrafi być bardzo inspirujące. Kłopot w tym, że nigdy nie wiadomo jak do takiego zbioru podejdą odbiorcy, czytelnicy, którzy widząc tytuł książki, lub znając tematykę, jaką będzie poruszała, często spodziewają się, że literaci podążą utartą ścieżką i zamkną się w sztywnych ramach kanonu.

Kolejną rzeczą, która wpływa na odbiór antologii, zarówno jeszcze przed jej wydaniem, jak i już po konsumpcji, jest dobór pisarzy. Część wydawców łapie się doskonałego chwytu marketingowego, jakim jest zamieszczenie w wydawanej przez nich książce znanych i cenionych nazwisk. Po raz kolejny, nie jest to złe, jeżeli taki ceniony pisarz podejdzie do tematu poważnie. I tu wychodzi obosieczność zapraszania do antologii znanych nazwisk. Jeśli pisarz potraktuje sprawę od niechcenia, a wydawca poprzestanie na tym, że po prostu ma znanego literata w swoim zbiorze, nie wymagając od niego dobrego poziomu opowiadania, skończy się to słusznym sarkaniem czytających. Nie raz spotykałem się w recenzjach antologii ze stwierdzeniami typu: „I po co ten …., to najsłabsze opowiadanie” lub „Zamieszczenie w zbiorze… to tylko zabieg, żeby przyciągnąć uwagę. Gdyby nie ten tekst antologia byłaby świetna”.
Mamy więc przy tworzeniu antologii całą gamę możliwości, które, umiejętnie wykorzystane mogą wynieść książkę ponad przeciętność i dać jej zasłużone uznanie w oczach czytelników, nieumiejętnie, mogą pogrążyć projekt i zrazić odbiorców do kolejnych naszych produkcji.
Dziś będzie o antologii, której twórca, Wydawca Arkadiusz Siejda umiejętnie wywarzył wszystkie składniki i podarował czytelnikom produkt warty uwagi, przeczytania, zaskakujący, choć wcale nie pozbawiony dysonansów.
ANTOLOGIA DIABOLICZNA. TAM, GDZIE UMIERA DUCH
Na wstępie muszę przyznać się do pewnego grzechu, grzechu zaniechania (w sumie przy sprawach piekielnych grzech pasuje jak ulał). Antologię dostałem do recenzji zaraz po jej wydaniu. Od tego czasu minęło kilka miesięcy i wszystkie portale grozowe zdążyły już wystawić swoją laurkę, a ja nic. Na taki stan rzeczy złożyło się kilka elementów, o których nie będę się rozpisywał, jednak jednym z nich, który miał realny wpływ na odwlekanie recenzji, był opisywany wyżej nierówny poziom tekstów (powtórzę to jeszcze raz – nierówny nie oznacza zły). Ciężko mi było przebrnąć przez całość. Już na samym początku lektury zaciąłem się na tekście i już wiedziałem, że moja wyprawa do ostatniego kręgu piekła będzie przypominała przedzieranie się przez dziką dżunglę pełną drapieżnych i niebezpiecznych zwierząt. Mając ugruntowane literackie upodobania, męczyłem się straszliwie z dwoma pierwszymi opowiadaniami. Dopiero gdy na horyzoncie pojawiło się nazwisko Tadeusza Oszubskiego, odetchnąłem z ulgą. Jego „Wilkołak z Mauro” był obietnicą obcowania z literaturą, jaką kocham – obietnicą spełnioną. Orzeźwiony, niczym po kąpieli w zimnym strumyku, ruszyłem dalej. Do samego końca przed oczami przewijały się nazwiska znanych i nieznanych pisarzy, przeróżne style i zabiegi, podejścia do tematu spraw diabelskich, które albo mnie pobudzały, rozpalając płomień wyobraźni, albo wprawiały w konsternację, pozostając obcymi i zupełnie niezrozumiałymi. Nie zawiodły mnie Zeter Zelke i Flora Woźnica. Czytając ich teksty, wiedziałem czego się spodziewać. Dostałem to, choć liczyłem na więcej. Co ciekawe, obie Panie gościłem na łamach „Konstelacji Grozy. Spaczonych Lovecraftem” i tu ich opowiadania powaliły mnie na kolana, doprowadzając do niekłamanego zachwytu.
Dobrnąwszy do końca, zdałem sobie sprawę, że aby właściwie ocenić całość muszę jeszcze raz przeczytać antologię i podejść do każdego zawartego w niej tekstu indywidualnie. Inaczej się nie da. I co? Olśnienie! Już pierwsza opowieść ze zbioru „Tam, gdzie umiera duch” Michała Pleskacza, choć dalej w mojej ocenie chaotyczna i toporna stylistycznie, zawiera tak ciekawy, można by nawet powiedzieć nowatorski i świeży pomysł, że nie pochylić się nad tym tekstem i nie ocenić go pozytywnie, byłoby krzywdzące. To przykład takiego nieoszlifowanego diamentu, który każe czytelnikowi zapamiętać nazwisko jego twórcy i zapoznać się z jego innymi tekstami, bo przecież nie mamy tu do czynienia z debiutantem.
Nie ma sensu wymieniać wszystkich twórców biorących udział w projekcie „Antologii diabolicznej” i rozkładać na czynniki pierwsze ich tekstów. Niech każdy czytający tę recenzję zrobi to sam, bo warto. Mnie najbardziej zapadły w pamięć „Wilkołak z Mauro” Tadeusza Oszubskiego i „Pomroka i opar” Andrzeja Juliusza Sarwy, ponieważ są najbliższe mojej wrażliwości, jednak w każdym tekście czytelnicy znajdą coś dla siebie, coś intrygującego, zaskakującego, klasycznego, ale i nowego (np. przewrotny tekst „Pan Demia” Kazimierza Krycza Jr – zupełnie nie w moim stylu, a jednak cholernie plastyczny, prowokujący, dający wiele możliwości interpretacji – niekoniecznie diabelski, a może właśnie przez to złośliwie piekielny).
Słowa uznania dla Pana Siejdy za skomponowanie i nadanie temu zbiorowi wyrazistej, jednolitej formy. Wydawca okiełznał wolne, niezależne, dzikie rumaki, jakimi są zebrane w „Antologii diabolicznej” opowiadania i zapędził je do swojej książki, tworząc stadninę pełną przedziwnych, diabelnie ciekawych okazów. Co więcej, co w przypadku spraw diabelskich jest rzeczą najważniejszą, wszędzie, w każdym tekście czytelnik dotknie smoły i poczuje smród siarki. Czasem będzie to ledwie odczuwalny oddech rogatego, czasem bulgocące bagno pełne zepsucia, grzechu i śmierci – tak czy siak, diabeł jest silny w „Antologii diabolicznej. Tam, gdzie umiera duch”.
Jacek Rybiński z Horror na Uboczu